Waldemar Kucharskim, prezes Young Digital Planet, w wywiadzie dla PrzepisNaBiznes.pl.

Koniec studiów to dla młodych osób moment, w którym decydują się ich dalsze losy i przebieg kariery zawodowej. Pan wraz z kolegami w 1990 roku postanowił założyć działalność gospodarczą. Co przyczyniło się do podjęcia takiej decyzji?

Było kilka czynników. Po pierwsze dobrze znaliśmy się na „multimediach”. Piszę w cudzysłowie, bo z dzisiejszego punktu widzenia dysponowaliśmy skromnym repertuarem technik multimedialnych. Po drugie stanowiliśmy grupę – a wiadomo, że grupie zawsze łatwiej „się odważyć”. Po trzecie atmosfera początku lat ’90 – powszechna afirmacja przedsiębiorczości, entuzjazm towarzyszący powstawaniu nawet malutkich przedsięwzięć.

Jak wyglądały początki firmy YDP?

Osiemnaście lat temu (dokładnie 15 października 1990 r.) założyliśmy tę firmę jako kontynuację akademickich pasji czterech absolwentów wydziału elektroniki Politechniki Gdańskiej - Artura Dyro, Jacka Kotarskiego, Waldemara Kucharskiego i Piotra Mroza. Obecnie tworzących Zarząd firmy Young Digital Planet SA.

Pierwotna nazwa firmy brzmiała Young Digital Poland Laboratorium Inżynierii Dźwięku, a jej kapitał zakładowy wynosił: 10 milionów starych złotych (dzisiejszy 1000 zł) oraz komputer (AT 286 bez twardego dysku). Początki wyglądały tak, że czterech właścicieli spółki cywilnej samodzielnie pisało oprogramowanie, lutowało płytki elektroniczne, wycinało nożykiem na podłodze „opakowania” i rozsyłało produkty spedycją PKP po Polsce. Pierwsi „najemni” pracownicy pojawili się, gdy godzin w dobie zabrakło. Nie dlatego, że byliśmy pazerni. Baliśmy się odpowiedzialności za stworzone miejsce pracy – a nuż to tylko chwilowa passa i trzeba będzie kogoś zwolnić? Zwlekaliśmy do końca.

Jaki był pierwszy produkt firmy YDP i jak wyglądało pozyskiwanie pierwszych klientów?

Zaczynaliśmy jako firma produkująca specjalistyczny sprzęt i oprogramowanie dedykowane pomiarom akustycznym. Prawie równolegle rozpoczęliśmy aktywność na polu multimediów edukacyjnych i pozwolę sobie skupić się tylko na tej aktywności, bo z niej jesteśmy znani. To były czasy jak 100 lat temu w Ameryce. Produkowało się produkt, pokazywało większym i mniejszym sklepom i hurtowniom i... sam się sprzedawał na wygłodzonym rynku. Zupełnie inaczej wyglądało zdobywanie rynków zagranicznych. Tam pomagało wsparcie silnych brandów, w dziedzinie edukacji języków obcych od których licencjonowaliśmy materiał językowy do naszych multimediów. Oczywiście decydującym czynnikiem była innowacyjność naszych rozwiązań.

Czy studia dobrze przygotowały Pana do roli właściciela firmy? Wiele jest głosów mówiących, iż poważną wadą systemu edukacyjnego w Polsce jest to, że przede wszystkim kształci on przyszłych pracowników, słabo rozwija zaś postawę przedsiębiorczości. Jak poradził sobie Pan z ekonomiczno-prawnymi aspektami prowadzenia działalności?

Moje doświadczenia nie są adekwatne, gdyż w trakcie studiów głównie wykładano mi ekonomię socjalistyczną, a i to niewiele bowiem były to studia o profilu technicznym. Właścicieli firmy nazywano wtedy nie „mordą ty moją”, ale, dla odmiany, „niebieskimi ptakami”. Działalność rozpocząłem natomiast już w realiach gospodarki wolnorynkowej, więc moje podręczniki od razu stały się nieaktualne. Jak większość przedsiębiorców tego okresu prowadziłem „rozpoznanie walką” i w miarę czasu i potrzeb otaczałem się fachowcami.
Co do dzisiejszych realiów to myślę, że ci którzy sądzą że „system edukacyjny” może nauczyć przedsiębiorczości są w głębokim błędzie. Szkoła czy uczelnia może tylko wzmocnić i obudować wiedzą postawę, która kształtuje się „w domu”. Zasadniczo nie wierzę, że w domu, w którym rodzice mają postawę socjalno-roszczeniową, a ludziom sukcesu standardowo przylepia się łatkę kombinatorów ukształtuje się przyszły Bill Gates czy Steve Jobs.
Ważnym natomiast zadaniem władz nauki w Polsce jest tworzenie dobrego klimatu (nie tylko warunków ekonomicznych) dla tworzenia spin-offów i pogłębiania współpracy pomiędzy uczelniami a biznesem.

Często słyszy się, że zakładanie firmy wraz ze znajomymi nie jest dobrym rozwiązaniem. Zwykle jednak na samym trudno znaleźć innych partnerów. Jak rozdzielić relacje towarzyskie od biznesowych, by te pierwsze nie zaważyły na działalności firmy i jak to wyglądało w przypadku YDP? Jaki był podział obowiązków?

Nie wiem czy jest na to jakaś uniwersalna recepta. My nie tworzyliśmy reguł rozdzielających życie prywatne od służbowego. Byliśmy i chyba nadal jesteśmy ciągle tymi samymi kumplami z jednego „akademika”. Czas oczywiście modyfikuje relacje pomiędzy ludźmi, ale jeśli ma się wspólny cel i szacunek do wspólników oraz trochę dobrej woli żeby czasem „odpuścić” to powiedzenie „co dwie głowy to nie jedna” znajduje uzasadnienie.
Obowiązkami zawsze dzieliliśmy się dynamicznie uwzględniając predyspozycje. Cały czas żyjemy w permanentnej zmianie – może to jest lekarstwo na „chorobę astronautów”?

Na samym początku nie produkowaliście kursów językowych, które spowodowały, że firma stała się powszechnie znana. Skąd wziął się pomysł na taki produkt?

Jak już wspomniałem zaczęliśmy od specjalistycznych przyrządów pomiarowych wykorzystujących nagrywanie i odtwarzanie dźwięku za pomocą komputera (w 1990 to nie było banalne zagadnienie). Intuicyjnie czuliśmy że trzeba budować „drugą nogę” firmy w oparciu o rynek klienta indywidualnego. Pomyśleliśmy czego ludzie potrzebują a my to potrafimy zrobić i wykorzystaliśmy znane nam technologie do stworzenia metod, które eliminowały niewygodne kasety magnetofonowe i zeszyty ćwiczeń w nauce języków obcych. A w tamtych latach języków obcych chciało się uczyć naprawdę wielu.

Co stanowiło największą trudność i wyzwanie na początku działalności?

Decyzja, aby porzucić „małą stabilizację” na rzecz „wielkiej przygody”. Na szczęście „stabilizacja” była naprawdę malutka. Zapewne też trochę konieczność manewrowania pomiędzy rafami przepisów i ustaw. Na szczęście ustawy podatkowe były wtedy prostsze, a Urzędy Skarbowe jakby wyrozumialsze.

Kiedy zrozumiał Pan, że obrana droga jest właściwa i że rzeczywiście jest Pan w stanie z kolegami stworzyć firmę skutecznie konkurującą na międzynarodowym rynku?

Jeszcze to do mnie w pełni nie dotarło. Działamy w innowacyjny sposób w bardzo starej i stabilnej branży wydawniczej. Cały czas nie tyle „obieramy drogę” co „typujemy kierunek” i wydeptujemy w tym kierunku ścieżkę. Od kilku lat odbieramy coraz wyraźniejsze sygnały, że obraliśmy dobry kierunek.

Pierwszy poważny sukces firmy?

Sprzedaż eksportowa na rynek francuski – zarówno multimediów edukacyjnych jak i wspomnianych przyrządów pomiarowych. To pozwoliło na utrzymanie dynamicznego wzrostu firmy.

Czy YDP od początku miała być firmą działającą na rynku międzynarodowym?

Tak, z założenia. Nie wyobrażaliśmy sobie, żeby robiąc coś innowacyjnego, zrezygnować z 95% potencjalnego rynku.

Co stanowiło przewagę firmy YDP nad innymi (zarówno na polskim jak i międzynarodowych rynkach)?

Innowacyjność rozwiązań i pełna elastyczność wobec specyficznych potrzeb klienta. Także duża odwaga inwestycyjna.

Jakie są plany rozwoju firmy i jej produktów edukacyjnych?

Trudno to zawrzeć w kilku słowach. Wiemy, że technologie ICT i multimedia to nieuchronna konieczność. W niektórych krajach powstają podręczniki (z naszym udziałem), które nie mają już fizycznej postaci książki z papieru. Są bardzo dobrze odbierane przez nastolatków, dla których wirtualna rzeczywistość jest równie ważna jak realny świat. Będziemy opracowywać coraz bardziej inteligentne systemy i treści, które proces edukacji uczynią bardziej efektywnym i przyjemnym.

Gdyby miał Pan porównać obecną sytuację z początkiem lat 90-tych ubiegłego wieku w zakresie zakładania działalności gospodarczej, możliwości i okazji oraz trudności stojących przed przedsiębiorcami, to gdzie dostrzega Pan najważniejsze różnice?

Wtedy czuło się ducha przedsiębiorczości, unosił się nad „łóżkami polowymi”, „szczękami” i innymi prymitywnymi formami małego biznesu. Łatwiej było tworzyć biznes lokalny oparty na prostych potrzebach, trudniej przekonać klientów z zagranicy do produktów „made in Poland”. Dziś widzę większe szanse przed biznesami opartymi na pomyśle, technologii, wczesnym uchwyceniu ledwo dostrzegalnej potrzeby. Także małych lokalnych biznesów, zaspakajających potrzeby, których nie są w stanie zaspokoić duże sieci czy globalne korporacje.
Dawniej potrzebowaliśmy dostawców dóbr materialnych – dziś to chyba najbardziej czerwony z oceanów. Za to rośnie rynek usług i dóbr intelektualnych - o czym świadczą sukcesy wielu przedsięwzięć internetowych.

Gdyby firma YDP powstała dziś, to czy jej profil działalności byłby taki sam, czy może skupiłby się Pan na innych produktach, usługach?

Pewnie dziś byłoby trudniej zacząć, bo wtedy konkurencja była znacznie mniejsza, ale dysponując odpowiednimi środkami na inwestycje i marketing robiłbym to samo.

Jakie dostrzega Pan szanse rozwoju dla młodych firm technologicznych w Polsce?

Prawdę mówiąc to głównie dla takich firm. Jak już wspominałem trzeba koniecznie zachęcić władze uczelni do głębokiej promocji współpracy nauki z biznesem i tworzenia małych autorskich na bazie absolwentów i kadry naukowej. Są już na to pieniądze i nawet często warunki administracyjne (pomieszczenia, obsługa prawna i księgowa) ale często nie ma „dobrego klimatu”.

Dziękuję